Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ XIV.
BAL LETNI.

Tegoż samego dnia i o tej samej nieomal godzinie, w której pani Danglars miała naradę w gabinecie prokuratora królewskiego, powóz podróżny zajechał na ulicę Helder i stanął na dziedzińcu domu Nr. 27.
Po chwili, drzwiczki się otworzyły i z powozu wysiadła pani de Morcef, wsparta na ramieniu syna.
Albert, po zaprowadzeniu matki do jej apartamentów, udał się do siebie, gdzie się przebrał, a następnie pojechał na pola Elizejskie do hrabiego Monte Christo, który go przyjął z nader życzliwym uśmiechem, lecz nic ponadto.
Rzecz dziwna, że nikt kroku dalej posunąć się nie mógł w zażyłości z hrabią. Jeżeli ktoś chciał przebojem iść dalej i przekroczyć określoną granicę, trafiał nieodmiennie na chłód, jakby na skałę nieprzebytą.
Morcef, który z otwartemi rękoma biegł nieomal, żeby go jak najprędzej powitać, dojrzawszy chłodny uśmiech i wyszukaną grzeczność, z jakiemi go przyjęto, opuścił ręce i ledwo ośmielił się podać jednę, co już było zadość uczynieniem zwyczajowi tylko, który domaga się na powitanie podania ręki właśnie, a nie uścisku.
Monte Christo podał również rękę gościowi, przyczem podaną rękę uścisnął nawet, nie był to wszelako uścisk przyjacielski, lecz taki, jaki się daje pierwszemu lepszemu interesantowi, zwyczajowy.