— Otóż już mnie pan ma znów u siebie, bo już przyjechałem!
— Jakże się pan miewa?
— Przyjechałem przed godziną.
— Z Dieppe?
— Treport.
— A prawda.
— I odrazu po wyjściu z domu jestem u pana.
— To bardzo grzecznie z pańskiej strony — odpowiedział Monte Christo tonem tak ugrzecznionym a chłodnym, iż zdanie wypowiedziane równało się zupełnie okresowi: „cóż mnie to obchodzi“.
— Cóż tu u pana słychać?
— O wiadomości pan zapytujesz?... Mnie, cudzoziemca?
— Nie udawaj, hrabio, niewiniątka; gdy zapytuję cię, hrabio, o wiadomości, to znaczy, czyś czasem nie zrobił czego dla mnie?
— Czyżbyś mi dał, wicehrabio, jakieś polecenie? — odpowiedział Monte Christo, udając zaniepokojenie.
— No, no!... i bez polecenia można było coś nie coś zdziałać dla mnie.
— A więc powiem panu, że pan Danglars był u mnie na obiedzie.
— O tem, że będzie, wiedziałem już przed wyjazdem, bo właśnie dla uniknięcia konieczności spotkania się z nim opuściliśmy przecież Paryż!
— Lecz o tem pan nie wiesz, że na obiedzie tym był również pan major Cavalcanti wraz ze swym synem, Andrzejem, młodzieńcem bardzo dorodnym.
— A!... ten książę włoski, o którym, zdaje się, że mi pan już wspominał?
— Nie należy przesadzać, panowie ci używają tytułu hrabiowskiego jedynie.
— Powiadasz pan: „używają“, czyżby to znaczyć miało, że nie mają do niego prawa?
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.