Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze. Pojmuję pańską dyskrecję. Posłuchaj pan jednak. Matka moja... a raczej nie matka, lecz ojciec chciałby wydać w tych czasach bal.
— Bal?... w lecie?...
— Bale letnie są teraz bardzo w modzie. Otóż, czy nie byłbyś pan natyle łaskaw, ażeby zaprosić na bal ten panów Cavalcantich, ojca i syna?
— Kiedyż bal ten się odbędzie?
— W najbliższą sobotę.
— Major Cavalcanti pojutrze wyjeżdża.
— W takim razie zechciej zaprosić wicehrabiego Andrzeja.
— Wiesz, wicehrabio, iż prośbą swą wprowadzasz mnie w duży kłopot. Ja tego młodzieńca najzupełniej nie znam, i najzupełniej za niego nie ręczę.
— Dlaczego go pan przyjmujesz w takim razie u siebie?
— To zupełnie inna sprawa. Został mi on polecony przez bardzo zacnego księdza, który jednak co do niego mylić się może bardzo. Zaproś go pan do siebie wprost, ale nie żądaj, bym ja go do domu waszego wprowadzał. Gdyby tak później ożenił się on z panną Danglars, to możebyś miał do mnie wtedy o to urazę, a nawet chciał się strzelać ze mną. Zresztą ja sam nie wiem, czy będę mógł być na tym balu u państwa?...
— A to z jakich przyczyn?
— Przedewszystkiem dlatego choćby, że mnie nikt nie zaprosił.
— Właśnie po to jedynie przyszedłem. Moja matka bardzo cię prosi o to.
— Pani hrabina de Morcef? — zapytał hrabia ze drżeniem — pamiętała o mnie i mnie na bal ten zaprasza?
— Nie bądź, hrabio, zbyt skromnym. Nie należysz do jednostek, o którychby się zapominało tak łatwo. W czasie naszego pobytu w Treport bezustannie mówiliśmy o tobie. Matka moja jest naprzykład zdumiona twym młodzieńczym wyglądem. I wiesz co?... podejrzewam, iż tak, jak hrabina G. bierze cię za lorda Ruthwena, tak matka moja widzi w tobie znów Cagliostra. Więc będziesz u nas, hrabio, w sobotę?