Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

nasz się o tem wkrótce sam, wicehrabio. Niesposób będzie wyjechać wtedy zagranicę, choćby już tylko do Włoch, nie mówiąc już nic o Monte Carlo!
— Ten piąty nakoniec, o zatłuszczonych nieco sosami frakowych klapach, to najgrubsza ryba. Jest w zarządzie coś sześciu kopalń węgla i rudy żelaznej i należy do rady coś trzech banków, jest przytem od lat trzydziestu w Izbie Panów i jest znany z tego, iż stale i zawsze głosuje za Rządem.
— Brawo, wicehrabio — zawołał Monte Christo — jesteś przewyborny jako przewodnik po towarzystwach. Jeżeli jednak dbasz choć trochę o mój spokój, to musisz mi wyświadczyć jednę przysługę.
— Ależ każdą. O co chodzi?
— Zechciej nie przedstawiać mnie tym panom.
W tej chwili ktoś położył rękę na ramieniu hrabiego.
Monte Christo obrócił się momentalnie i ujrzał przed sobą Danglarsa.
— A... jakże jestem szczęśliwy, że powitać cię mogę, baronie.
— Dlaczego mnie pan baronem nazywasz, gdy wiesz, że nie dbam o ten tytuł? Nie tak, jak ty, wicehrabio, który bez swego tytułu obejśćbyś się nie potrafił... dokończył Danglars, do Alberta się zwracając.
— Zapewne — odpowiedział Morcef — ale też ja, gdybym nie miał tytułu, byłbym absolutnie niczem, gdy ty, baronie, nawet bez tytułu, pozostałbyś zawsze bankierem, więcej nawet, bo miljonerem.
— W obecnych zaś czasach, najbardziej szacowne jest to stanowisko — zrobił nie bez pychy uwagę, Danglars.
— Zapewne, zapewne... wmieszał się do rozmowy Monte Christo — tylko że miljonerem bywa się niezawsze do końca życia. Najlepszy tego dowód mamy na miljonerach Franku i Pulmanie z Frankfurtu, którzy zbankrutowali przed paroma dniami.
— Ależ to niemożliwe — zawołał Danglars, przyczem zbladł bardzo silnie.