CHLEB I SÓL.
Gdy pani Morcef znalazła się już w ogrodzie ze swym towarzyszem, poszła z nim dalej aleją topolową aż do oranżerji.
— W salonie było za gorąco, nieprawdaż, hrabio? — zapytała.
— O, tak! To też była bardzo szczęśliwą myśl pani przejścia do ogrodu.
Gdy skończył słowa te, hrabia wyczuł, iż ręka hrabiny zadrżała.
— Czy nie za zimno pani w tej sukni balowej, bez żadnego szalu na ramionach?
— Czy wiesz pan, dokąd go prowadzę? — rzuciła pytanie hrabina, pozostawiając bez odpowiedzi słowa Monte Christo.
— Nie, pani, jednak jak widzisz, nie myślę ci stawiać oporu.
— Idziemy do oranżerji, której szklane ściany rzucają nam już czasami swe błyski.
Hrabia spojrzał na Mercedes, jakby ją chciał o coś zapytać, lecz ta szła dalej z nawpół przymkniętemi oczyma i z zaciśniętemi usty.
Nakoniec weszli do królestwa Pomony i Flory, pełnego najwspanialszych krzewów egzotycznych, najbardziej wyszukanych owoców i przecudnych kwiatów, które wyziewały woń duszną, lecz i upojną.
Hrabina usunęła rękę z ramienia hrabiego i schyliła się w celu zerwania grona jagód winnych.
— Proszę cię, hrabio — rzekła z uśmiechem, dławionym