Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

je do stolicy, sama zaś o parę dni wyprzedziłam kondukt żałobny.
— O biedna matko — zawołał de Villefort — taki cios przeżyć, tyle znieść trudów w tym wieku!
— Bóg mi dał siły do wytrwania. Jednak od chwili jak byłam zmuszona opuścić ciało mego męża, jestem jak obłąkana. Już płakać nie mogę. Gdzież jest Walentyna? Takbym pragnęła ją uściskać!
De Villefort odczuł, jak bardzo dla tej zbolałej kobiety byłaby przykrą wieść, iż jej wnuczka w takiej właśnie chwili przebywa na balu. Powiedział więc tylko, iż znajduje się ona wraz z jego żoną u znajomych na poobiedniej herbacie i że natychmiast sam po nie pojedzie.
— A teraz, moja matko — powiedział — zechciej przejść do gościnnych pokojów, by odpocząć po trudach.
Margrabina, na to słowo „matko“, podniosła głowę i spojrzała na człowieka, który jej przypominał córkę od tylu lat opłakiwaną, w Walentynie odrodzoną, to też ze wzruszeniem przyjęła to miano matki i znów łzami się zalała.
Po wprowadzeniu przybyłej do przeznaczonego dla niej apartamentu, de Villefort oddał ją staraniom służebnych kobiet, a sam szybko pojechał do Morcefów po żonę i córkę.
Był tak bardzo blady, gdy wszedł do salonu, że Walentyna z krzykiem przypadła do niego.
— O mój ojcze!... cóż to takiego cię spotkało?
— Babka twoja, Walentyna, przyjechała.
— A dziadek?
Lecz de Villefort na pytanie to nic córce nie odpowiedział, a tylko podał jej rękę.
Walentyna wtedy nie zapytała się już o nic więcej, tylko zachwiała się, zbladła i padła zemdlona.
Przybiegła i pani de Villefort, a po usłyszeniu wiadomości zaczęła pomagać w cuceniu Walentyny, którą przeniesiono następnie do powozu.
Czyniąc zabiegi te, bezustannie wyrażała swe zdziwienie, zresztą bez większego żalu: