— Jest to syn jenerała d‘Epinay, jeżeli się nie mylę? — uzupełniła słowa de Villeforta margrabina — który należał do naszego stronnictwa, syn człowieka, zamordowanego przed powrotem Uzurpatora z Elby.
— Tak, pani.
— Czy nie odstręcza go związek z wnuczką Jakobina?
— O, to są stare dzieje — odpowiedział de Villefort — których dziś już nikt nie pamięta. Pan Franciszek d‘Epinay w chwili śmierci swego ojca był małem dzieckiem jeszcze, to też jestem pewien, iż przy poznaniu pana Noirtier — ujrzy go jeżeli nie z przyjemnością, to już z pewnością bez odrazy. — A związek zamierzony jest bardzo pożądany dla obydwóch stron. Pan d‘Epinay przytem jest młodzieńcem ogólnie szanowanym, nader miłego usposobienia i lubianym bardzo przez wszystkich.
— A więc w takim razie, — rzekła margrabina po paru chwilach namysłu — związek ten należałoby przyśpieszyć, bo ja niedługo już pożyję.
— Ty, pani... Ty, droga babuniu!... zawołali jednocześnie de Villefort i Walentyna.
— Wiem dobrze, co mówię — odpowiedziała margrabina — należy się więc śpieszyć, bo to biedne dziecię nie ma przecież matki, niech więc choć babka ją błogosławi na nową drogę życia.
— Stanie się według życzenia pani — rzekł de Villefort — i to tem bardziej, iż jej życzenie, które zresztą jest dla mnie rozkazem, zgadza się w zupełności z mojem. Gdy więc pan d‘Epinay przybędzie tylko do Paryża...
— Kochana babuniu — ośmieliła się nakoniec przemówić Walentyna — czyż się godzi o weselu myśleć, gdy nas tak bardzo świeża okrywa jeszcze żałoba? Czyż twem pragnieniem może być istotnie, ażeby związek ten pod tak smutnemi odbył się wróżbami?
— Moje dziecię, są to przeszkody urojone, powstałe w naszej imaginacji, nasze przeczulenie jedynie. I ja brałam ślub
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.