kolwiekby cię zaprowadzili, przed urząd cywilny, czy też do ołtarza, ty wszędzie powiesz „nie“, zamiast sakramentalnego „tak“?
— Przysięgam ci to, Maksymiljanie, na to, co mam najświętszego, na pamięć matki mojej.
— A więc czekajmy jeszcze.
— Tak, czekajmy — potwierdziła Walentyna, swobodniej odetchnąwszy — ileż to wypadków stać się może, które nas mogą zbawić. Teraz jednak musimy się już pożegnać, bo i tak cud prawdziwy, że nikt nas dotychczas nie zauważył. Nie zobaczymy się już nigdy przy tej kracie. Gdyby zaszły jakie fakty doniosłego znaczenia, dam ci znać przez notarjusza Deschampsa, lub też przyślę ci list pocztą.
— A wtedy, skoro oznaczysz dzień, stawię się tutaj u krat, zaś powóz czekać będzie przy bramie, wsiądziesz do niego wraz ze mną i odwiozę cię nim do siostry mej.
— Niechże tak będzie. Czy jesteś zadowolony teraz z żony swej? — zapytała smutnie Walentyna.
— Gwiazdo życia mego!... jakże ci na to pytanie odpowiem?...
— Jednak odpowiedz.
I Walentyna przy słowach tych, zbliżyła twarz swą do zimnej kraty. A wtedy, z drugiej jej strony tak samo, do zimnych krat, zbliżył i Morrel twarz swoją.
Taki był pierwszy, zaręczynowy pocałunek tych dwojga.
Powietrzny, przez zimne żelazo przesłany.
— Do widzenia, żegnaj — zawołała Walentyna upojona tym czystym pocałunkiem, godnym aniołów w niebie — do widzenia.
— Więc napiszesz do mnie?
— Napiszę, bądź cierpliwy.
— Dziękuję ci, żono moja, do widzenia.
I Walentyna znikła mu za zielenią drzew, jak senne widziadło. Morrel podniósł wtedy w górę oczy, dziękując Bogu za to, iż mu zesłał podobną miłość.
Wrócił do domu i cały wieczór spędził na oczekiwaniu. Czekał całą noc i cały po nocy tej dzień, i znów noc całą... na-
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.