hrabiemu, lecz w porę przypomniał sobie obietnicę, daną uroczyście Walentynie, przestrzegania ścisłej tajemnicy i to mu zamykało usta.
Narazie zresztą cały jego umysł zaprzątały myśli, krążące dookoła przygotowań do ucieczki, dwie drabinki miał już ukryte pomiędzy krzewami ogrodu, zamówił również mały powozik, bez służby i światła, który w każdej chwili był gotowy do wyruszenia w drogę. Na skręcie pierwszej ulicy dopiero miano zapalić latarnie, by zbytkiem ostrożności nie ściągnąć uwagi i nie wpaść w ręce policji.
Nadeszła wreszcie oczekiwana chwila. Aczkolwiek Walentyna wyznaczyła godzinę trzy kwadranse na dziewiątą, jako chwilę spotkania, podług wszelkiego jednak prawdopodobieństwa Walentyna nie będzie wyczekiwała ostatniego momentu, lecz skorzysta z każdej nadarzającej się chwili. Wyjechał więc z domu już o godzinie ósmej — według swego zegarka, który dręczył go przez dzień cały, zaś przybył do bramy swego ogrodu, gdy biła godzina siódma na zegarze wieżowym kościoła Ś-go Filipa.
Powozik wraz z końmi ukrył w gęstwinie krzewów poza chatką, w której lubił przesiadywać, a w której i teraz chciał spędzić chwile oczekiwania.
Nakoniec ściemniło się zupełnie! Chwila oczekiwania zbliżała się.
Wpół do dziewiątej wydzwonił zegar na wieży.
Nikt się jednak nie zjawiał.
Morrel przechadzał się wzdłuż i wszerz ogrodu, coraz częściej zbliżając się do kraty, wypatrując białej sukienki; ucho próżno łowiło szmery wśród głuchej ciszy.
Oczekiwanie przedłużało się, zegar wybił już kwadrans na dziesiątą, to znaczy iż Morrel czekał już pół godziny dłużej, niż Walentyna oznaczyła czas swego przybycia.
Straszne są podobne chwile oczekiwań. Tętna biją w skroniach, serce trzepocze się w lęku.
Wśród zmiennych chwil bojaźni i nadziei, wśród nieustannego drżenia, godzina dziesiąta wybiła na kościelnym zegarze.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.