Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

zaś z boku leżał kluczyk stalowy, małe arcydzieło sztuki ślusarskiej.
— Mam ci podać te papiery dziadku?
— Nie.
— A więc kluczyk?
— Tak.
Wzrok starca zwrócił się wtedy na małe starożytnej roboty biureczko, w kącie pokoju stojące i przez wszystkich zapomniane.
— Czy mam kluczykiem tym otworzyć jednę z szuflad biureczka tego? Którą? Lewą może?
— Nie.
— Więc prawą.
— Tak.
Walentyna otworzyła wskazaną szufladę i wydostała z niej plikę papierów.
— Czy papiery te mam ci podać, dziaduniu?
— Nie.
— Ależ w takim razie w szufladzie tej nic już niema — zawołała głosem pełnym bólu Walentyna.
Oczy paralityka zwróciły się na słownik.
— A, rozumiem — i natychmiast zaczęła wymawiać litery alfabetu. Przy „S“ wzrok starca ją zatrzymał.
Położyła na kolanach starca słownik, na literze „S“ otworzony, a następnie zaczęła palcem przesuwać po słowach od góry do dołu. Przy słowie „skryty“, zamknęło się oko paralityka.
— A więc w tej szufladzie jest coś skrytego — domyśliła się Walentyna.
— Tak.
— Któż zna tę skrytkę?
Noirtier spojrzał na drzwi, któremi przed chwilą wyszedł służący.
— Czy Wawrzyniec? Mam go więc zawołać?
— Tak?