chodu, a także, iż jego ojciec posiada skarby wprost nie przeliczone.
Tak stały sprawy pana Andrzeja Cavalcantiego w świecie paryskim, gdy pewnego pięknego południa hrabia Monte Christo pojechał odwiedzić barona Danglarsa. Nie zastał go w domu, zaproszono więc hrabiego do baronowej, która, naturalnie, przyjęła tak miłego gościa.
Od czasu znanego czytelnikom naszym obiadu w Auteuil, pani baronowa nie mogła choćby już myśleć tylko o Monte Christo bez lekkiego drżenia.
Jeżeli jednak nazwisko hrabiego budziło w sercu baronowej niepokój, to jego obecność, wprost przeciwnie, była dla niej źródłem dużej przyjemności, wydawało się rzeczą niepodobną, aby człowiek o tak zachwycającej powierzchowności mógł żywić przeciwko niej złe zamiary. To też przyjęła ona hrabiego z uśmiechem najzupełniej życzliwym.
W saloniku znajdowała się również i panna Eugenja, która siedziała na kanapce w pozie niedbałej, zaś przed nią w pozie ugrzecznionej stał pan Andrzej Cavalcanti, ubrany czarno, jak bohater Goethego, obuty w lakierowane trzewiki, w białych jedwabnych pończochach. Na małym palcu jego prawej ręki tęczowe blaski rzucał piękny brylant, z którym — mimo rad Monte Christo — próżny młodzieniec rozstać się nie chciał.
Zabawiał panią i pannę Danglars rozmową, mówił kwieciście, czule, od czasu do czasu wzdychając i rzucając zabójcze spojrzenia.
Panna Eugenja była jak zawsze: dumna, piękna, zimna i szydercza. Żadne spojrzenie, żadne westchnienie Andrzeja nie uszło jej uwagi; do jej serca jednakże, co było widoczne, nie przenikały one napewno, jakby serce to było ochraniane tarczą Minerwy.
Eugenja skłoniła się hrabiemu bardzo zimno i prawie natychmiast przeszła do swego małego saloniku-pracowni, skąd wkrótce dał się słyszeć śpiew na dwa głosy, w towarzystwie fortepianu.
Monte Christo zrozumiał wtedy, iż panna Danaglars woli
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.