Pani Danglars nie odpowiedziała nic, lecz zarumieniła się silnie.
— Ot, opowiadano mi, że ci, którzy grali na bony neapolitańskie, podorabiać się mieli fortun podobno.
— Ja, niestety, nigdy ich nie miałam! Dajmy jednak pokój tej rozmowie, hrabio, bo wyglądamy, doprawdy, jak dwaj ajenci giełdowi. Pomówmy raczej o tych biednych Villefortach, których od jakiegoś czasu wprost złe fatum prześladuje.
— Cóż tam takiego zdarzyć się mogło? — zapytał Monte Christo z doskonale udaną naiwnością.
— O tem wiesz pan zapewne, iż w kilka dni po śmierci margrabiego de Saint Meran zmarła i jego żona, już w domu Villefortów?
— Tak, to było mi już wiadome, ale przecież, jak mówi Klaudjusz do Hamleta, jest to prawo natury: rodzice umierają przed dziećmi i dzieci po nich płaczą, przyjdzie czas, że i dzieci kiedyś umrą również, a dzieci dzieci tych opłakiwać będą skon rodziców swoich.
— Ale to jeszcze nie wszystko, państwo de Villefort bowiem mieli wydać córkę swą za mąż.
— Za pana Franciszka d‘Epinay jeżeli się nie mylę?...
— Tak jest, młodzieńcza nieposzlakowanej wartości. Otóż pan d‘Epinay miał podobno cofnąć się w ostatniej chwili.
— Czyż to możliwe?... A nie są pani wiadome wypadkiem powody tego kroku?
— Nie.
W tej chwili do rozmawiających zbliżył się Danglars, który po wyjściu z pokoju córki przeglądał przy oknie, zasłonięty portjerą, ostatnie wiadomości giełdowe.
— Jakżeż mogłeś zostawić pana Cavalcantiego sam na sam z Eugenją? — odezwała się do męża baronowa.
— Jest tam przecież jeszcze i panna d‘Armilly — odpowiedział bankier.
— Ten książę Cavalcanti jest istotnie pełnym zalet młodzieńcem — mówił dalej Danglars, zwracając się do Monte
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.