— O bynajmniej — rubasznie odpowiedział za żonę Danglars — czuje się jak najlepiej. Jest właśnie w tej chwili zajęta muzyką wraz z panem Cavalcantim.
Albert, aczkolwiek dotknięty niewątpliwie, zachował jednak twarz marmurową.
— Pan Cavalcanti — rzekł — ma podobno bardzo piękny głos tenorowy; panna Eugenja — wspaniały znów sopran i gra na fortepianie jak Thelberg.
— Rzeczywiście zgadzają się wybornie — przyznał Danglars, podkreślając tonem znaczenie tych słów.
Albert jednakże nie zrozumiał (tak się przynajmniej zdawało) tego dwuznacznika, aczkolwiek był on aż nadto wyraźny.
— I ja być może, jestem muzykalny — odpowiedział — tak przynajmniej mówili moi metrowie, dziwna rzecz jednak, głos mój, mimo to, z niczyim jak dotychczas zgodzić się nie mógł... z sopranem zwłaszcza.
Na odpowiedź tę, Danglars uśmiechnął się tylko, a śmiech ten miał znaczyć: „gniewasz się, kochanku“.
Po chwili przykrego milczenia, Morcef, jakby o niczem nie było dotąd mowy, zapytał powtórnie baronowej:
— Czy mógłbym złożyć me uszanowanie pannie Eugenji?
— Poczekaj, poczekaj!... proszę cię, wice-hrabio — rzekł Danglars, przytrzymując młodzieńca za rękę — posłuchajmy jeszcze tej cudownej arji: tra, la, la... la, la... Jakież to piękne! Zaraz się skończy, za chwilę. Wybornie! Wspaniale!... Brawo, brawo, brawo! — wołał bankier, klaszcząc w ręce.
— Rzeczywiście cudownie! Co za piękny śpiew i skończenie dobre wykonanie — zgodził się Albert. — Istotnie, lepiej śpiewać niż książę Cavalcanti, już chyba nie można... Powiedziałem: „książę“, bo tak właśnie go zatytułowałeś, panie baronie, wszak prawda? Wracając jednak do naszych zachwycających śpiewaków, to powinienbyś nam zrobić przyjemność, baronie, iść do córki i uprosić ją, by wraz z księciem Andrzejem zaśpiewała nam coś jeszcze.
Ten chłód i swoboda młodzieńca zdetonowały Danglarsa, wziął tedy na stronę Monte Christa i rzekł do niego z cicha:
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.