Był to ostatni pocałunek, jaki otrzymałam, i do tej chwili czuję go na czole.
Odchodząc, widziałam jak czarne łodzie coraz bardziej się zbliżały, a także straż przyboczną ojca, jak czyniła ostatnie przygotowania do obrony.
Była już godzina czwarta po południu. Aczkolwiek dzień jeszcze był zupełnie jasny, na ziemi długie już się kładły cienie, a w jaskini grube panowały już ciemności.
Jedno tylko, jak drżąca gwiazda w niebieskich przestworzach, błyskało w jaskini światełko — płonący lont w ręku Selima.
Matka moja była chrześcijanką, więc się modliła.
Zaś Selim powtarzał werset z koranu: Bóg jest wielki.
Matka miała jednak cień nadziei. Gdyśmy miały schodzić w głąb podziemia, przybiła właśnie pierwsza łódź i matce się zdawało, iż wyskoczył z niej pierwszy na brzeg ów francuz, wyprawiony przez ojca do Konstantynopola, dla przeprowadzenia układów. Naród Franków jest dzielny i szlachetny, w tem więc matka moja pokładała nadzieję.
Siedzieliśmy tak w ciemnościach bardzo długo, spoglądając z trwogą na Selima, który od czasu do czasu poprawiał płomień na loncie takim ruchem, iż przypominał Djonicjusza starożytnej Grecji.
— Selimie — odezwała się wśród głuchej ciszy matka — jaki jest rozkaz pana naszego?
— Jeżeli mi przyśle sztylet, znaczyć to będzie, iż Sułtan odrzucił układy, a wtedy rzucę ten oto lont na prochy, jeżeli przyśle pierścień, to oznaczać on będzie nasze zwycięstwo, wtedy wyjdziemy na świat boży.
— Przyjacielu — rzekła wtedy matka — jeżeli pan nasz sztylet nam przyśle, uwiesimy się u twej szyi, a ty sztyletem tym nas przebijesz.
— Dobrze, Vasiliko — spokojnie odpowiedział Selim.
W głuchą ciszę naszą wpadać zaczęły po jakimś czasie radosne jakby okrzyki triumfu. Doszło nas echo słów: „vive la France“ co wskazywało, iż wydawane były one na cześć
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.