— Ha, trudno!... W takim razie poproszę Franciszka i Chateau-Renaud.
— Twój wybór, wicehrabio, byłby doskonały. Ci panowie są istotnie tej wartości, iż można im śmiało powierzyć swój honor.
Po słowach tych Morcef pożegnał się z Monte Christem, wziął kapelusz i wyszedł.
Przed bramą wsiadł do swego kabrjoletu i kazał się zawieść do Beauchampsa, którego na szczęście zastał w redakcji.
Albert wymienił swe nazwisko i zażądał, ażeby go zaprowadzono do redaktora, który go przyjął natychmiast, nie kryjąc jednak zdziwienia, że go widzi u siebie.
— Ależ proszę cię, proszę, kochany Albercie, lecz cóż cię tu sprowadza? Czyś zabłądził w drodze, czy też przychodzisz, by mnie zaprosić na śniadanie? Zobacz-no, może tam jest jeszcze gdzie krzesło? Patrzaj, stoi ono przecież obok doniczki, w której ongi kwitło sobie prawdopodobnie jakieś zielsko. O, nie rób sobie ceremonji i zrzuć te rękopisy z krzesła wprost na ziemię!
— Mój Beauchamp — zdołał dojść nakoniec do słowa Albert — przyszedłem właśnie, ażeby pomówić z tobą o twym dzienniku. Pragnąłbym mianowicie, byś dał pewne sprostowanie.
— Sprostowanie?
— Żądam sprostowania pewnej wiadomości, która godzi w honor jednego z członków mej rodziny.
— I to było u mnie? Jestem zdumiony! Lecz o jakiż ci chodzi artykuł mianowicie?
— Jest on zatytułowany: „Donoszą z Janiny“. Lecz cóż to?!...! Robisz minę, jakbyś o niczem nie wiedział?...
— Bo nic nie wiem, na honor! Żorż!... numer dzisiejszy!
— Nie masz potrzeby posyłać po niego, bo mam go przy sobie.
Beauchamp w jednem mgnieniu oka niemal go przeczytał, a następnie zapytał Morcefa:
— Czy ten oficer jest jakim twoim krewnym?
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.