— Napij się — rzekł doktór, podając płyn choremu.
— Nie mogę, już zapóźno! Ściska mnie w gardle, dusi... Ach!... serce... serce!..ł Ach, już gorsze nie może być piekło! Czy ja tak długo cierpieć będę?
— Nie, mój przyjacielu, wkrótce to ustanie.
— Rozumiem!... Boże! miej litość nade mną!
I zaczął prężyć się okropnie.
— Idź pan natychmiast — rzekł doktór do Villeforta — do kuchni i rozkaż, by mi przyniesiono jak najprędzej syropu fijołkowego.
De Villefort wyszedł.
— Niech cię to nie przeraża, drogi panie Noirtier — rzekł doktór — tego rodzaju ataki, istotnie, okropne sprawiają wrażenie; to też lepiej będzie, jak chorego do innego przeniosę pokoju i tam mu krwi puszczę.
Ujął, po wypowiedzeniu tych słów, Wawrzyńca pod pachy i przeciągnął go do sąsiedniego pokoju, a potem wrócił do Noirtiera, ażeby zabrać pozostałą resztę oranżady.
Paralityk przymknął wtedy prawe oko.
— Pragniesz pan widzieć Walentynę? Dobrze. Powiem ażeby ją natychmiast przywołano.
Doktór wyszedł i na schodach spotkał de Villeforta.
— Cóż, czy mu lepiej? — zapytał ten ostatni.
— Umarł — odpowiedział doktór — w twym domu bardzo szybko się umiera, panie prokuratorze królewski. Przypomnij sobe de Saint Meranów.
— Jakto? — zawołał ze zgrozą de Villefort — czyżbyś znów chciał wracać do swej niedorzecznej hipotezy?
— Tak jest, wracam do niej. Lecz nie jest to hipoteza, lecz prawda jak najbardziej oczywista.
Są trucizny, które bez najmniejszego śladu zabijają. Otóż ofiarą takiej trucizny właśnie padł Wawrzyniec, a poprzednio margrabina de Saint Meran. Jest jeden sposób rozpoznania
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.