jeszcze rzodkiewki i świeżutkie masło, ty nic dobrego! Aha!... przyglądasz się mojej izbie, temu barłogowi memu, stołkom i obrazom, po trzy franki sztuka, już razem z ramami. Cóż robić! — to nie hotel królewski lub pałac.
— Już ci się, widzę, nie podoba — rzekł Andrzej — już sobie przykrzysz, a tak wzdychałeś niedawno do spokojnego bytu eks-piekarza! I czegóż chcesz? Daję ci przecież co miesiąc dwieście franków.
Kadrus wzruszył ramionami.
— Musisz przyznać, iż jest to rzecz dosyć upokarzająca odbierać od fagasa jałmużnę. Gdy ty tymczasem... No, wiem dobrze, złodzieju, jakie ty masz bajeczne szczęście. Masz przecież żenić się z Danglarsówną. Tfu!... do djabła. Powinien mnie by zaprosić na to wesele, boć przecież był on na mojem i pił nie gorzej, jak ja teraz piję! Nie zadzierał wtedy nosa, służył sobie poprostu za komisanta u pana Morrela. Albo to ja raz byłem na obiedzie w tavernie z dzisiejszym hrabią Morcefem?... Widzisz, jakich to ja mam znajomych! Gdybym ich nie zaniedbywał, to byśmy razem się teraz wycierali po salonach. Pal was kaci zresztą, lepiej pij oto i jedz. Powiedz, jakże ci też smakuje?
— Wyborne rzeczy! Nie rozumiem wprost, jak człowiek, mający możność zajadania tak smacznych rzeczy, żalić się może na życie?
— Nie rozumiesz tego? A więc ci powiem: zatruwa mi wszystko myśl, że żyję z kieszeni przyjaciela! Ja, com zawsze dzielnie i uczciwie zarabiał na śniadanie.
— No, no!... co ci tam w głowie! Wystarczy mi na nas dwóch, nie bój się.
— Nie mogę, przyjacielu, nie mogę. Wierz mi, albo nie wierz, a ja ci powiadam, że pod koniec każdego miesiąca mam wyrzuty sumienia. To też wczoraj wprost nie mogłem już wziąć twych dwustu franków. A przytem przyszła mi do głowy jedna myśl.
Andrzej zadrżał. Pomysły Kadrusa przejmowały go zawsze przerażeniem.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.