NAPAD.
Nazajutrz po tej uczcie w izbie eks-oberżysty, hrabia de Monte Christo wyjechał istotnie do Auteuil, zabierając ze sobą Alego i kilku służących.
Przybycie Bertuccia z Normandji, z wiadomościami o domu i o korwecie, o wyjeździe tym zadecydowało; w wilję tego dnia hrabia o nim nawet nie myślał. Dom w Normandji był w każdej chwili gotowy na przyjęcie gości, korweta zaś przed tygodniem przybyła do portu i stanęła na kotwicy, w każdej chwili gotowa do drogi.
Hrabia podziękował Bertucciowi bardzo za gorliwość, dodając, by się szykował zwolna do drogi, gdyż za jakiś miesiąc opuszczają Francję.
— W tym ostatnim miesiącu jednak, być może, że nawet parokrotnie będę zmuszony przejeżdżać nocą z Paryża do Treport. Czy są więc już tak gęsto rozstawione konie, bym, zmieniając je, mógł całą tę przestrzeń przebyć w czasie ośmiu godzin?
— I ten rozkaz pana hrabiego jest spełniony. Konie czekają w każdej chwili dnia i nocy na dziewięciu aż stacjach.
— Dobrze. Za dwa, trzy dni wyjadę zapewne.
Gdy Bertuccio miał już odejść, otworzyły się drzwi i wszedł Baptysta.
— Cóż to? — przecież cię nie wołałem.
Baptysta zbliżył się do hrabiego i rzekł, list oddając: