— Ach, wybacz mi, ojcze. Już raz mnie ocaliłeś, uczyń więc to po raz drugi jeszcze.
— Nie mam najmniejszej do tego ochoty.
— Czy sam jesteś, ojcze — rzekł Kadrus, składając ręce jak do modlitwy — a może już posłałeś po żandarmów, ażeby mnie pochwycili?
— Po nikogo nie posyłałem, zaś hrabia de Monte Christo zabrał ze sobą całą swą służbę do Auteuil. I może raz jeszcze ulitowałbym się nad tobą, pod warunkiem, jeżelibyś mi wyznał całą prawdę. Powiadasz tedy, że cię uwolniono z galer? Jakże to było?
— Tak jest, ojcze. Uwolnił mnie jakiś anglik, o którym mówiono, że się nazywa lord Vilmor.
— Znam go. Jeżeli kłamiesz, dowiem się o tem.
— Uwolnił on nietylko mnie, ale jeszcze i pewnego korsykanina, imieniem Benedykt.
— Otóż ów anglik dostarczył nam stalowych pilników, któremi przepiłowaliśmy sobie kajdany, a potem rzuciliśmy się do morza. Gdyśmy dopłynęli do brzegu, mieliśmy już tam przygotowaną odzież, w którą przebraliśmy się zaraz. Było to w Hyeres. Tam Benedykta straciłem z oczu, sam zaś...
Dla nadania większej siły swemu zeznaniu, Kadrus zbliżył się do księdza, który stał dalej nieporuszony w miejscu i spokojnie badał go wzrokiem.
— Kłamiesz — rzekł ksiądz tonem niezłomnej pewności. — Tak jest, kłamiesz, bo ów Benedykt jest nieprzerwanym twym kamratem, a może i wspólnikiem tej twej ostatniej zbrodni?!
— Ach, ojcze dobrodzieju!
— Opowiadaj, jak żyliście po wyjściu z Tulonu?
— Jak Bóg dał...
— Kłamiesz!... powtórzył ksiądz jeszcze potężniejszym głosem — w Paryżu żyłeś za pieniądze, których ci tamten dostarczał.
— Ach! ojcze, jak ty wiesz wszystko!... Prawda, Benedykt został synem wielkiego magnata, hrabiego Monte Christo, w domu którego teraz jesteśmy właśnie.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.