Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo ciebie już nic uratować nie jest w stanie, wszystkie trzy twe rany są śmiertelne. Gdybyś mógł być ocalony, widziałbym w tem jawny dowód Miłosierdzia Boskiego nad tobą! Przysięgam ci na grób ojca mego, że starałbym się przywrócić cię do życia.
— Na grób ojca twego?... rzekł Kadrus podnosząc się, by spojrzeć bliżej w oczy człowiekowi, co mówił tak świętą i tak uroczystą dla wszystkich ludzi przysięgę — kto jesteś?... powiedz!
Hrabia śledził pilnie postępy konania. Widział, że ten odruch był już ostatnim wysiłkiem zamierającego istnienia. Spojrzał więc na byłego mieszkańca domu przy ulicy Meilan i szepnął mu do ucha:
— Jestem...
I szepnął do ucha umierającego jakieś imię tak cicho, że zdawało się być szelestem pawiego pióra na wietrze.
Kadrus jednak dosłyszał je najwidoczniej, gdyż porwał się z sofy, ukląkł, a wznosząc w górę ręce, zawołał:
— Boże, Boże mój!... Przebacz mi, że się wypierałem Twego Imienia. Ty jesteś, Boże, ojcem ludzi w niebie i ich sędzią na tej ziemi. Boże mój i Panie! — tak długo nie znałem Ciebie: Boże mój i Panie! — przebacz mi, bądź miłosierny, przyjmij duszę moją!...
Kończąc słowa te, padł twarzą na ziemię. Krew zastygła mu na ustach, skonał.
— Pierwszy z nich czterech — rzekł tajemniczo hrabia.
W dziesięć minut po śmierci Kadrusa, do pałacu hrabiego Monte Christo przybyli: doktór oraz pan prokurator królewski. Przyjął ich ksiądz Bussoni, który klęczał przy umarłym i modlił się!