Gdy zeszedł na dół, zastał redaktora przechadzającego się po salonie; za wejściem Alberta, Beauchamp przystanął.
— Skoroś pan w tej ostatniej nieomal już chwili przyszedł do mnie, nie czekając na moje odwiedziny, wydaje mi się, iż jest to dobra wróżba — rzekł Albert — ciekaw jestem tylko, czy będę mógł wyciągnąć do pana rękę i powiedzieć: „Beauchamp, wyznaj błąd i pozostańmy nadal przyjaciółmi“ — czy też będę zmuszony rzec panu: „jutro mieć pan będzie u siebie mych świadków“.
— Albercie — rzekł Beauchamp ze smutkiem, który w osłupienie wprawił młodzieńca — naprzód usiądźmy, by porozmawiać spokojnie.
— Ależ, panie — odpowiedział Albert — zdaje mi się, iż przedewszystkiem powinieneś mi odpowiedzieć na me pytanie: odwołasz, czy nie?
— Morcefie, nie dosyć jest odpowiedzieć: tak, lub nie, na pytanie dotyczące honoru człowieka tej miary, co jenerał-porucznik, par Francji, hrabia de Morcef. Otóż, Albercie, ja wracam z Janiny?
— Ty byłeś w Janinie? To niepodobna!
— Kochany Albercie, oto mój paszport, spójrz, gdzie wizowany: Genewa, Medjolan, Wenecja, Tryjest, Delwino, Janina. Czy wierzysz teraz?
— Więc ty byłeś sam w Janinie?
— Albercie... Gdybyś nie był moim przyjacielem, lecz człowiekiem obcym, jak ten lord naprzykład, który nastąpił mi na nagniotki, a którego w następstwie tej błahostki musiałem zabić dla pozbycia się kłopotu, — nie zadawałbym sobie tyle pracy i trudu, o czem jesteś zapewne przekonany. Tobie jednak, zdawało mi się, że jestem obowiązany dać ten dowód szacunku i życzliwości. Tydzień drogi w jednę stronę, drugi tydzień z powrotem, czterdzieści osiem godzin kwarantanny w każdą stronę, wreszcie dwa dni pobytu na miejscu — czyni to razem trzy tygodnie. Przed godziną minąłem rogatki Paryża i oto jestem u ciebie, by ci powiedzieć...
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/295
Ta strona została uwierzytelniona.