tygodnie nie byłem w Paryżu, czy stale trwasz w zamierze poślubienia panny Danglars?
— Ach nie, ten zamierzony związek, od dość dawna, już został zerwany. Lecz czyżbyś przypuszczał, że to pan Danglars?...
— Ależ, mój Albercie, ja cię pytałem o ten związek jedynie, nie mając żadnych ubocznych myśli, a ty zaraz Bóg raczy wiedzieć, jakie mym słowom dajesz znaczenie! Lecz patrzajno! — toć to już dzień biały, już godzina ósma! Cała noc zeszła nam na gadaniu i teraz o śnie niema co już myśleć! I wiesz co, Albercie?... cobyś powiedział, gdybym ci tak zaproponował ranny spacer, lub konną przejażdżkę? Toby cię rozerwało. Potem wpadlibyśmy gdziekolwiek na śniadanie, po którem tybyś udał się do swoich, a ja do swoich zajęć?...
— Doskonała myśl, lecz pójdziemy piechotą, lekkie znużenie zrobiłoby mi najlepiej.
— Ależ zgadzam się na wszystko — odpowiedział Beauchamp.
I wyszli obaj na bulwary, a gdy doszli do pól Elizejskich, zatrzymali się.
— Słuchaj — rzekł Beauchamp — ponieważ poszliśmy tą drogą, możebyśmy wstąpili na chwilę do pana de Monte Christo, jest już przecież dziesiąta. On cię rozerwie, doskonały to człowiek, zwłaszcza, że nigdy o nic nie pyta, chyba że o błahostki.
— Mogę iść i tam. Wszystko mi jedno. Ja nawet go dosyć lubię — odpowiedział Albert.
I poszli.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.