PODRÓŻ.
Monte Christo aż krzyknął z radości — lub też może tę radość udał tylko — na widok młodych ludzi, wchodzących do niego w najlepszej zgodzie.
— Nakoniec. Więc widzę, że wszystko skończone i wyjaśnione?
— Tak jest — odpowiedział Beauchamp — niedorzeczne pogłoski upadły same przez się, a gdyby się wznowiły, znalazłyby we mnie pierwszego i to zawziętego prześladowcę. Nie mówmy już więcej o tem.
— Niech ci Albert powie — rzekł hrabia na to — jaką mu dałem radę: czekać. Lecz spójrzcie tylko, — jaki ja jestem nieszczęśliwy!
— Jak widzę, porządkujesz swoje papiery, hrabio?
— Swoje papiery?... No nie!... w moich papierach bowiem zawsze najlepszy panuje porządek, choćby tylko dlatego, że ich prawie nie mam. Grzebię się w papierach pana Cavalcantiego.
— Z tej racji zapewne, iż ma on zająć me miejsce przy pannie Danglars?
— Jakto?... więc pan Cavalcanti, młody przypuszczam, żeni się z panną Eugenją? — zapytał ze zdziwieniem Beauchamp.
— Ależ tak!... Cóż u Boga!... czy z końca świata pan przybywasz, że zapytywać się możesz o podobne rzeczy? — zawołał ze zgorszeniem Monte Christo.