WYZWANIE.
Po wyjściu Hayde — ciągnął dalej swą opowieść Beauchamp — i ja opuściłem Izbę Parów. — Wyszedłem z duszą znękaną, lecz i zachwyconą zarazem — przebacz mi to wyznanie Albercie. — Znękany byłem, myśląc o tobie, zachwycony zaś szlachetnością tej dziewicy, tak nieubłaganie mszczącej się za ojca. I wierz mi, Albercie, że skądkolwiek przyszło odkrycie tajemnicy, przekonany jestem, że ten ktoś był posłannikiem Opatrzności, Boga.
Albert, rękami twarz zasłaniając, podniósł nakoniec głowę; lica jego okrywał rumieniec wstydu i potoki łez. Porwał za rękę Beauchampa i rzekł:
— Przyjacielu, życie moje jest już poza mną, już się skończyło. Ale to inna sprawa. Mnie nie przystoi mówić, jak tobie, że Opatrzność ten cios spuściła na mnie. Nie, moim obowiązkiem jest — człowieka, który nieszczęście to na dom nasz sprowadził, odnaleźć. Gdy to uczynię, albo on mnie, albo ja jego zabiję. Tymczasem liczę na przyjaźń twoją, liczę, że mi dopomożesz jeżeli jeszcze pogarda nie przytłumiła w tobie uczuć przyjaźni.
— Pogarda?... Z jakiejże przyczyny ta pogarda moja miałaby spaść na ciebie? I wiesz, co ja bym ci doradził teraz? Nie sposób, byś chciał walczyć ze wszystkimi, którzy wiedzą o niesławie twego ojca. Więc wyjedź, opuść Francję. W tym Babilonie nieustannego ruchu i różnorodnych pojęć, jakim jest