— Nie rozumiem pana. A jeżelibym rozumiał, to w każdym razie nie masz prawa podnosić tak głosu, bo ja tu jestem gospodarzem i tylko ja mówić tutaj mogę, jak mi się podoba. Proszę wyjść! — odpowiedział i wskazał Albertowi drzwi ruchem tak wspaniałym, iż mógłby mu go najwyższy wódz pozazdrościć.
— Jeżeli tak, to i ja cię mój panie, zmuszę do wyjścia stąd — zawołał Albert, gniotąc w drżących dłoniach rękawiczkę, której Monte Christo nie spuszczał z oka.
— Widzę, że szukasz zaczepki. Jeżeli tak, to pozwól sobie powiedzieć, że jest to zły obyczaj hałasować przy wyzwaniu, panie Mondego, wicehrabio de Morcef!
Nazwisko to, głośno powiedziane, przejęło dreszczem całe audytorjum.
Przecież od wczoraj nazwisko to na wszystkich było ustach!
Albert wiedział o tem lepiej od innych, boleśniej odczuł, to też skurczył się i uczynił ruch, jakby chciał rzucić w twarz hrabiemu rękawiczkę, Chateau Renaud do tego nie dopuścił.
Hrabia błyskawicowo się schylił, wyrwał mu rękawiczkę z dłoni i rzekł strasznym głosem:
— Uważam rękawiczkę tę za rzuconą, odeślę ją panu, bo kulę w nią owinę. A teraz wychodź pan, bo inaczej zawołam służącego i każę cię wyrzucić.
Albert z oczyma krwią nabiegłemi cofnął się o parę kroków, z czego skorzystał Beauchamp i wyprowadził go z loży. Ali drzwi zamknął natychmiast i tem gorsząca scena się zakończyła.
Monte Christo wtedy najspokojniej wziął znów lornetkę do ręki i zaczął się rozglądać po sali, jakby nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło.
Stalowe serce było w piersi tego człowieka i twarz marmurowa.
— Co się stało? — zapytał nic nie pojmujący Morrel.
— Co się stało? — Awantura, jaką miał w izbie Parów hrabia de Morcef zmąciła umysł jego syna.
— Czyż byś pan był w to zamieszany?
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.