— Jesteś pan zupełnie pewien zwycięstwa?... powtórzył Beauchamp osłupiały.
— Ależ tak — rzekł Monte Christo, wzruszając lekko ramionami — gdyby było inaczej, nie biłbym się z panem wicehrabią. Więc ci mówię, panie, że ja go zabiję, nie on mnie, bo tak właśnie potrzeba, by się stało. Powiedz mi tylko, panie, o której godzinie i gdzie spotkać się jutro mamy, zaś pozostałe warunki omówi pan już z obecnym tu panem Morrelem.
— A więc jutro o godzinie ósmej rano, w lasku Vincennes — odparł Beauchamp najzupełniej zbity z tropu, nie wiedział bowiem czy ma do czynienia z pyszałkiem, czy też z nadprzyrodzoną istotą?...
— Doskonale. A teraz umówcie się panowie pomiędzy sobą, gdzie się spotkacie, zaś mnie wybaczyć zechciej, panie Beauchamp, że cię pożegnam, lecz chciałbym posłuchać jeszcze trochę tej wspaniałej muzyki, widzisz.
Beauchamp w dwóch słowach załatwił sprawę z Morrelem i wyszedł, w najwyższym stopniu zdziwiony.
Monte Christo wtedy zwrócił się do Morrela ze słowy:
— Wybacz, przyjacielu, że nie pytając, rozporządziłem się twoją osobą. Lecz mogę liczyć na ciebie, nieprawdaż?
— Czyż możesz o to, hrabio, pytać? Któż jednak będzie twoim drugim świadkiem?
— Nie znam nikogo takiego w Paryżu, któremu mógłbym powierzyć śmiało mój honor, prócz ciebie i twego szwagra, Emanuela. Otóż czy ten ostatni nie zechciałby mi wyświadczyć tej przysługi?
— Ręczę za niego, hrabio, jak za siebie.
— A więc wszystko załatwione. Jutro, przeto, około godziny siódmej rano, czekać będę na ciebie. Dobrze?
— Przybędziemy obydwaj.
— Dziękuję ci za to. A teraz cicho!... Zasłona się podnosi, więc słuchajmy. Nie lubię jednej nuty stracić, gdy jestem na tej operze. Cóż to bowiem za cudowna muzyka jest w tym Wilhelmie Tellu!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.