— Jakież to imię powiedziałaś, pani hrabino de Morcef? — rzekł po chwili.
— Twoje — zawołała — twoje niewątpliwie. I wiedz, że nie pani Morcef przyszła do ciebie, ale dawna Mercedes.
— Mercedes już niema na tej ziemi.
— Nie, Edmundzie, Mercedes jest, żyje i pamięta. Pamięta wszystko. Od pierwszego spojrzenia ona cię poznała, a nawet nim cię ujrzała, to już wiedziała, że to ty jesteś, bo poznała twój głos. To też ona nie potrzebowała domyślać się, szukać, wiedziała odrazu z czyjej ręki padł cios, który ugodził w pana Morcefa.
— W Fernanda!... chciałaś pani powiedzieć zapewne? — powiedział Monte Christo z gorzką ironją. — Ponieważ zaczęliśmy sobie przypominać dawne imiona, przypomnijmy je sobie wszystkie!
— Ach!... z jakąż nienawiścią wymówiłeś to imię!... Czyż więc dziwić się możesz, gdy cię błagam: oszczędź Alberta!
— A któż ci powiedział, że ja godzę w twego syna?
— Nikt. Sam wiesz o tem dobrze, że nikt. Lecz Bóg podwójnym wzrokiem matki obdarza, to też odgadłam wszystko. Byłam w operze i widziałam, słyszałam wszystko...
— Jeżeli widziałaś, pani, wszystko, to widziałaś i to również, jak syn Fernanda znieważył mnie publicznie?
— Litości!
— Widziałaś, niewątpliwie, iż chciał rzucić we mnie rękawiczką i że tylko jego przyjaciele przeszkodzili temu.
— Litości!... Syn mój odgadł również, iż to ty jesteś, panie, przyczyną wszystkich nieszczęść, jakie spadły na jego ojca.
— Nie są to nieszczęścia, lecz kara. Nie ja bynajmniej ugodziłem w hrabiego Morcefa, lecz dawnego Fernanda ukarała Opatrzność.
— A skądże ty, panie, stajesz w imieniu Opatrzności? Z jakich przyczyn ty masz pamiętać o tem, o czem Opatrzność zapomniała? Czy to do ciebie należy?... Cóż cię obchodzi, Edmundzie, Janina i jej pasza?
— Tak, prawda — odpowiedział Monte Christo — że jest to
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.