Zadzwonił, oddał Greczynkę w ręce służebnych, a następnie przepisał zniszczony przez Hayde testament.
Kończył właśnie pracę, gdy turkot zajeżdżającego powozu doszedł jego ucha.
Monte Christo podszedł do okna i ujrzał wysiadających Maksymiljana i Emanuela. Zapieczętował wtedy testament i wyszedł na spotkanie przybyłych.
— Zawcześnie przychodzę może, panie hrabio — rzekł Morrel, po powitaniach — przyznam się jednak szczerze, iż całą noc nie spałem. Nikt zresztą nocy tej nie spał w domu naszym.
Monte Christo nie mógł przyjąć zimno tak wielkich dowodów uczucia, które zresztą istotnie wzruszyły go do głębin, to też obydwie ręce wyciągnął do przyjaciela.
— Dziękuję ci, Morrelu — rzekł tylko, nie mogąc znaleźć innych słów w ustach.
Następnie uderzył w dzwonek. Wszedł Ali.
— Weź to — rzekł Monte Christo — i każ odnieść to natychmiast do mego notariusza. To mój testament. Otworzy go po mojej śmierci...
— Jakto, po twojej śmierci?... zawołał Morrel.
— Tak, po mojej śmierci i to bardzo rychłej. Pan Morcef wróci jak najzdrowszy z przyjaciółmi swymi do domu, ja zaś... pozostanę na placu. Jest to tak pewne, mój przyjacielu, jak to, że do ciebie mówię. Tak, pan Morcef mnie zabije.
— Mówiłeś o tem wczoraj trochę inaczej, hrabio?
— Wczoraj... Wczoraj?... to było tak dawno! Oddzieliła nas od tego „wczoraj“, noc cała. Zaś w czasie tej nocy zdarzyło mi się to, co Brutusowi przed bitwą pod Filippi. Widziałem ducha!
— Ducha?... I cóż ten duch?
— Powiedział mi on, przyjacielu, że żyłem już dosyć.
Maksymiljan i Emanuel spojrzeli po sobie w milczeniu. Monte Christo dobył zegarka.
— Jedźmy już, jedźmy!... powiedział. — Już pięć minut po siódmej, możemy się spóźnić na ósmą.
Powóz czekał u drzwi pałacowych. Gdy przechodzili scho-
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.