Jenerał, z głową w tył odrzuconą, z wyciągniętemi sztywno naprzód rękoma, ze wzrokiem osłupiałym, pożerał, pochłaniał tę straszliwą dla siebie postać. Przerzucił następnie w tył ręce, zaczął niemi błądzić w powietrzu, szukać czegoś... Potem się cofać zaczął... uczynił w tył krok jeden, drugi, trzeci... aż doszedł do ściany, a gdy to się stało, sunął, czepiając się muru, bokiem, pochylony aż do drzwi, które wywalił jednem uderzeniem ramienia, wydając pomruk cichy, pełen rozpaczy:
— Edmund Dantes!... Edmund Dantes!...
Następnie w jękach, które nic ludzkiego w sobie nie miały, zawlókł się aż do przedsionka, minął go, wyszedł na dziedziniec, wreszcie padł na poduszki powozu, mamrocząc niezrozumiale prawie:
— Do domu... do domu!...
W powozie jednak czuł się tak źle, że wysiadł wreszcie i pieszo udał się do domu. Gdy się doń zbliżył, ujrzał stojącego przed pałacem fiakra. Woźnica rozglądał się zdumiony, iż powołano go do tak wspaniałego gmachu.
Na schodach dostrzegł dwie osoby; miał tyle czasu, iż zdążył wpaść do bocznego salonu, ażeby uniknąć spotkania. To Mercedes, wsparta na ramieniu syna, opuszczała nazawsze dom męża. Gdy dosłyszał słowa Alberta:
— Bądź odważną, matko! Spieszmy się opuścić te mury, nienaszego już domu.
Morcef schwycił rękoma za adamaszkową portjerę, ażeby nie upaść i stłumił jęk, dobywający się z piersi. Żona i syn opuszczali go jednocześnie! Dopadł do okna, ażeby raz jeszcze zobaczyć tych, których jedynie kochał na świecie, ale fiakr już odjechał, Mercedes i Albert zniknęli, nie spojrzawszy nawet na dom, który przez tyle lat był ich domem.
Pozostał więc sam. Sam jeden w tym wielkim, pustym domu. Nikt, odchodząc, nie pożegnał go spojrzeniem choćby, nie wyraził żalu, nie rzucił wyrazu przebaczenia, lub bodaj tylko litości.
Gdy turkot fiakra zcichł w oddaleniu, dał się słyszeć huk wystrzału i dym gęsty przedarł się przez lustrzaną szybę, roztrzaskaną mocą tego wystrzału.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.