WALENTYNA.
Czytelnicy nasi domyślili się zapewne, dokąd to Morrel spieszył się tak bardzo.
Noirtier i Walentyna zewolili, by ich odwiedzał dwa razy w tygodniu, i nic chyba, prócz jednej śmierci, nie mogłoby go zmusić, by nie skorzystał z tego prawa. — Wolno mu było przychodzić o jednej i tej samej zawsze godzinie, o dziesiątej rano mianowicie; czyż dziwić mu się więc można, iż się spieszył?
Gdy wszedł, Walentyna już czekała na niego. Niespokojna i pomieszana zaprowadziła go do starca. Zaś niepokój ten pochodził z tej przyczyny, iż awantura Morcefa narobiła w mieście całem dużego hałasu. I w domu pana de Villeforta, jak wszędzie zresztą, nie wątpiono, że następstwem tak gorszącego zajścia musiał być pojedynek. Walentyna odgadła natychmiast intuicją kochającej kobiety, że jej Maksymiljan, nikt inny, będzie świadkiem hrabiego; znając zaś odwagę swego kochanka i jego głęboką przyjaźń dla hrabiego, lękała się, czy porywczy młodzieniec będzie miał dość umiarkowania, ażeby poprzestać na roli biernego świadka.
To też, gdy tylko Morrel ukazał się w pokoju Noirtiera, natychmiast zasypany został gradem zapytań, dotyczących przebiegu walki. Wiadomość, że Albert przeprosił hrabiego, zdziwiła ogromnie nietylko Noirtiera, ale nawet i Walentynę, lecz