— Ależ tak. Przejrzyj się tylko w zwierciadle. Bledniesz, to znów rumienisz się gwałtownie, naprzemian.
Walentyna była tak zmieniona, iż nawet pani de Villefort to zauważyła.
— Idź do swego pokoju, droga Walentyno — rzekła — nasi goście zechcą ci to wybaczyć. Połóż się na chwilę, obmyj twarz zimną wodą, a zaraz przejdzie ci to chwilowe osłabienie.
Walentyna skwapliwie skorzystała z pozwolenia macochy, skłoniła się pani Danglars, ucałowała Eugenję, życząc jej jeszcze raz szczęścia, i wyszła, kierując swe kroki do pokoju dziadka, oczywiście. Nie zdołała jednak przebyć całej drogi, gdyż w ostatniej chwili pociemniało jej nagle w oczach i, będąc już nieomal na progu pokoju Noirtiera, padła zemdlona.
Morrel usłyszał łoskot padającego ciała, otworzył drzwi i ujrzał swą ukochaną leżącą na ziemi, nieprzytomną. Porwać ją na ręce, zanieść do pokoju i złożyć na szeslongu — było dla niego dziełem jednej chwili.
Walentyna otworzyła wtedy oczy.
— Jakże niezgrabną jestem — rzekła, rzucając gorączkowo wyrazy — czy już na nogach utrzymać się nie potrafię?
— Znowu ten zawrót głowy! — zawołał Morrel, załamując ręce. — Bądź ostożną, Walentyno, błagam cię!
— Ależ nic mi nie jest. Jestem już zupełnie zdrowa!... Czekaj jednak... Co to jest?... Ach!... ach!... ach!...
I wpadła w śmiech gwałtowny, konwulsyjny. Ból wykrzywił jej twarz, ręce jej zaczęły się kurczyć, drgawki ogarnąły ciało.
Wyraz śmiertelnej trwogi wybił się na twarzy Noirtiera.
Morrel pojął, że należy natychmiast zawezwać pomocy. Pochwycił więc za dzwonek i zaczął wstrząsać nim tak gwałtownie, że w tej samej nieomal chwili przybiegli: pokojowa Walentyny oraz nowy służący Noirtiera.
Trwoga, która od niejakiego czasu cały ten dom przeklęty ogarnęła, dotknęła tak dalece i służących również, że pomieszani wybiegli na korytarz, głośno wzywając pomocy, gdy tylko ujrzeli Walentynę w ataku.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.