— Czy mnie samemu?
W tej chwili wszedł Villefort ze służącą, za nimi pani de Villefort.
— Co się stało temu drogiemu dziecku? — zapytała — gdy mnie opuszczała, skarżyła się, że jest słaba, nie przypuszczałam jednak, by to mogło być coś poważniejszego.
I ze łzami w oczach, ze wszystkiemi oznakami czułości macierzyńskiej, podeszła do Walentyny.
D‘Avrigny nie spuszczał oka z Noirtiera i spostrzegł, iż oczy starca drgały, lica zsiniały, pot wreszcie kroplisty wystąpił na czoło.
— Acha! — wykrzyknął doktór bezwiednie, gdy podążył wzrokiem za spojrzeniem Noirtiera, wpatrującego się w panią Villefort, która właśnie mówiła:
— Biednemu dziecku lepiej będzie w łóżku. Fanny, chodź, pomożesz mi ją w niem ułożyć.
Pan d‘Avrigny widząc, iż tym sposobem będzie mógł pozostać sam na sam z Noirtierem, dał znak swego na to zezwolenia. Zabronił tylko dawać cośkolwiek chorej.
Gdy zaczęto krzątać się około przeniesienia chorej, spostrzeżono, iż zaczyna wracać do przytomności; była jednak tak bezsilna, że nietylko poruszać się, ale i mówić nie była zdolna. Zdobyła się zaledwie na skinięcie głową dziadkowi.
D‘Avrigny wyszedł wraz z chorą, polecając jednocześnie Villefortowi, ażeby poszedł sam do apteki i w swojej obecności kazał przyrządzić lekarstwa, a następnie przyniósł je sam do domu.
Powtórzywszy raz jeszcze surowo, ażeby nic nie dawano chorej, d‘Avrigny wrócił do Noirtiera i przekonawszy się, że nikt nie słucha, zbliżył się do niego.
— Czy pan wiesz o chorobie swej wnuczki?
— Tak — wyraził spojrzeniem starzec.
— Czyżbyś pan przewidywał wypadek, który dziś spotkał Walentynę?
— Tak.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.