— Tak — mówił triumfalny wzrok starca.
— Uchroniłeś ją od śmierci, dając jej lekarstwo, o którem wiedziałeś, iż jest trucizną. To znaczy, iż organizm jej do trucizny tej przyzwyczaiłeś!... I tem uratowałeś jej życie!
Starzec nie dał tutaj swego znaku potwierdzenia. Oczy jego tylko promieniały radością.
— Osiągnąłeś swój cel. Gdyby nie twa przezorność, nasza droga Walentyna byłaby już tylko martwem ciałem. Atak był gwałtowny, wstrząsnął całym jej organizmem, lecz jej nie zabił. To twoja, panie, zasługa. Tobie jedynie zawdzięcza ona życie. I żyć będzie, o ile nie wykonają na nią jakiego innego zamachu.
Z oczu bezwładnego starca popłynęły łzy radości.
W tej chwili wbiegł do pokoju de Villefort, ze słowy:
— Masz wszystko, doktorze, czegoś żądał. Lekarstwo przygotowano w mojej obecności, przyczem badałem skrupulatnie napisy na wszystkich flaszkach i słojach. Sam je tutaj przyniosłem, nie dotknęły ich niczyje absolutnie ręce, za to mogę ręczyć.
D‘Avrigny wziął flaszkę, nalał parę kropel na dłoń i posmakował.
— Tak, tego właśnie żądałem — powiedział — chodź więc coprędzej do pokoju Walentyny, gdzie dam wskazówki, jak należy obchodzić się z chorą. Ty zaś, panie prokuratorze królewski, musisz dopilnować, by nic niezwykłego się nie stało.
I wyszli, pozostawiając Noirtiera samego.
W tej samej chwili, gdy doktór i de Villefort wchodzili do pokoju Walentyny, jakiś ksiądz włoski, o ruchach spokojnych, lecz bardzo stanowczych i pewnych siebie najmował dla siebie dom, jedną ścianą przylegający do pałacu de Villeforta.
Nie wiadomo z jakich powodów, po upływie dwóch godzin zaledwie z całego domu wyprowadzili się wszyscy lokatorowie, zresztą w liczbie siedmiu tylko osób, gdyż domek był mały, jednopiętrowy zaledwie. W pobliskim komisarjacie mówiono, że dom ten był zbudowany na bardzo słabych fundamentach
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.