DROGA DO BELGJI.
W kilka chwil po tej okropnej scenie, salony pana Danglarsa opustoszały doszczętnie. Zgromadzeni na uroczystości opuszczali progi tak bardzo skompromitowanego domu już nie z pośpiechem, lecz w popłochu, w panicznej ucieczce. Nie pozostał nikt, by pocieszyć, ukoić strapionych; uciekli wszyscy.
W pałacu zostali jedynie: Danglars, zamknięty w swym gabinecie wraz z żandarmem, któremu składał zeznania, dotyczące Benedykta i Kadrusa, baronowa, która, spazmując, zamknęła się w swej sypialni; została nareszcie Eugenja, która, kryjąc w głębi swej duszy doznane wrażenia, odeszła do swego apartamentu z dumnie podniesionem czołem, pociągając wraz z sobą i swą towarzyszkę, pannę d‘Armilly.
Z całego tego grona, te dwie osoby zasługują na uwagę.
Niedoszła panna młoda oddaliła się do swoich pokojów z miną, jak to już zaznaczyliśmy, obrażonej królowej; panna d‘Armilly natomiast zdawała się być bardzo wzruszoną.
Gdy się znalazły w pokoju Eugenji, ta ostatnia zaryglowała natychmiast za sobą drzwi, zaś Ludwika prawie zemdlona padła na krzesło.
— Boże!... Boże mój... cóż za okropna rzecz — szlochała Ludwika — kto mógłby się tego spodziewać?! Pan Cavalcanti... zbiegły galernik... morderca!
Ironiczny uśmiech ukazał się na ustach Eugenji.
— Jestem widać ulubienicą, losu, zaprawdę — rzekła — le-