OBERŻA POD DZWONNICĄ.
Zostawmy teraz na chwilę pannę Danglars wraz z jej przyjaciółką, zdążające do Brukselli i powróćmy do biednego księcia Andrzeja Cavalcanti, który, będąc u szczytu karjery, tak niespodziewanie został w dół strącony.
Pan Andrzej, na szczęście, aczkolwiek bardzo młody, był ponad swój wiek roztropny.
Widzieliśmy, jak już przy pierwszych słowach rewelacyj Monte Christo skierował roztropnie swe kroki ku drzwiom wyjściowym, przechodząc cały szereg pokoi, w których, dodać należy, porozkładane były bogate podarki, przez licznych znajomych młodej narzeczonej przesłane, jak: brosze, kolczyki, bransolety, koronki i t. p.
Otóż Andrzej, przechodząc przez te pokoje, dowiódł nietylko zręczności, lecz ujawnił jeszcze i duże zasoby przezorności, zabierając wszystko, co zdało mu się być cenniejsze i łatwiejsze do ukrycia.
Tak obciążony Andrzej, dziwna rzecz, uczuł się o wiele lżejszym, to też bardzo zręcznie wyskoczył przez okno, następnie po murze dostał się do sąsiedniej posesji, skąd już z miną wielkiego pana wydostał się na bulwary.
— Czyżbym miał zginąć teraz? — zapytał sam siebie. — Nie, to być nie może. Policja jest dopiero na moim tropie, lecz nie zna mnie zupełnie i ściga naoślep. Dam więc sobie z nią jeszcze radę. Nie traćmy więc jeszcze nadziei.