kiwaniach — zdaje się, iż ptaszek uciekł nam z klatki, a teraz szukaj wiatru w polu?
— Tak. Zdaje się, że zbrodniarz umknął nam istotnie — odpowiedział brygadjer osowiałym głosem — ale to nic, umknąć mógł jedynie do lasu, więc urządzimy obławę w lesie i tam niezawodnie go schwytamy.
Zaledwie zacny żołnierz wymówił te słowa, gdy przeciągły krzyk trwogi i odgłos gwałtownie poruszanego dzwonka dały się słyszeć na korytarzu.
— Oho!... co to znaczy? — zawołał brygadjer.
— Widać jakiemuś gościowi bardzo pilno — rzekł gospodarz — z którego to numeru dzwonią? Z pod numeru trzeciego, o ile się zdaje. Jerzy, biegnij tam duchem.
— O, nie!.. zawołał wtedy brygadjer, zatrzymując ręką służącego — tam za energicznie dzwonią, jak na garsona. Kto zajmuje ten numer trzeci?
— Jakiś wysmukły, elegancki młodzieniec, przybyły tej nocy z siostrą pocztowymi końmi.
Dzwonek zabrzmiał po raz trzeci i to głosem donośnym, jakby na najwyższą trwogę.
— Hej tam, kamraci — zawołał brygadjer — chodźcie tutaj wszyscy, niech tylko jeden zostanie na dziedzińcu i pilnuje okien. Broń mieć gotową.
I zaczęli wchodzić ostrożnie po schodach.
A teraz powiedzmy, co się wydarzyło.
Otóż Benedykt wsunął się w komin jak najzręczniej, gdy wtem niespodziewanie noga mu się poślizgnęła i bez ratunku spadać zaczął z coraz większą szybkością, a co gorsza z ogromnym łoskotem, którego najmniej sobie życzył.
Byłoby to rzeczą bez znaczenia, gdyby był spadł do pokoju pustego, los jednak zrządził inaczej.
W pokoju tym, w jednem łóżku spały dwie kobiety, które hałas rozbudził nagle z głębokiego snu.
Zerwały się z pościeli i ujrzały mężczyznę, leżącego na palenisku.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.