Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Daruj, pani, służącym, tę podejrzliwość, której za winę poczytywać nie mogę, są oni podejrzliwi, bo ich mają w podejrzeniu.
— Jesteś — rzekła baronowa — jak widzę, bardzo nieszczęśliwy, więc i nade mną się może ulitujesz. Już wiesz, rzecz prosta, o nieszczęściu, które na dom nasz spadło?
— Mówisz pani o tych niepomyślnych okolicznościach? Nieszczęściem bowiem jest taki fakt dopiero, którego niczem już cofnąć nie można.
— Sądzisz pan, iż o hańbie, jaka na dom nasz spadła, ludzie kiedyś zapomną?
— Ludzie zapominają wszystko i wszystkich. Jeśli córka pani nie będzie mogła dziś wyjść za mąż, wyjdzie za miesiąc, za pół roku, za rok, za dwa lata... Zaś nie sądzę, byście miały żałować pana Cavalcantiego?...
Pani Danglars z osłupieniem spojrzała na de Villeforta; spokój, z jakim mówił, był prawie szyderczy.
— Czy jestem u przyjaciela? — zapytała głosem, w którym zadrgał ból istotny.
— Tego możesz być pani zupełnie pewna — odpowiedział Villefort, przyczem jego twarz oblała się słabym rumieńcem.
— A więc w takim razie zmień swój ton, panie, mów do mnie jak przyjaciel, a nie jak sędzia.
— Pani — odpowiedział prokurator — gdy mi kto mówi teraz o nieszczęściach, porównywam je zaraz z memi własnemi, a wtedy widzę, jak bardzo błahe są przeważnie. Tak też i twoje nieszczęście, pani, zdaje się być w mych oczach tylko przemijającem niepowodzeniem. W porównaniu z moim, — los twój wydaje mi się godny zazdrości. — Słowa moje zdają się być dla pani przykre. Nie mówmy więc o tem. Przyszłaś pani do mnie w jakimś interesie zapewne. Czem jej zatem mogę służyć?
— Przyszłam się dowiedzieć, jak stoi sprawa tego złoczyńcy?
— Złoczyńcy?... O!... starasz się, pani, złagodzić, winę tego zbrodniarza. Jest to przecież zbiegły galernik, fałszerz i morderca.