Z za drzwi bibljoteki wyszła jakaś postać i cicho, jak prawdziwa mara, zbliżać się zaczęła do jej łoża.
Wtem jaśniejszy błysk lampki oświetlił nieco lepiej twarz nocnego gościa.
— To nie on, nie Maksymiljan — rzekła wtedy do siebie Walentyna.
I czekała apatycznie, aż zjawa rozpłynie się, zniknie w powietrzu, jak to się zazwyczaj zdarza w marzeniach.
Widziadło nie ginęło jednak, lecz stało nieruchome. Zaczęło ją to męczyć, dotknęła się więc pulsu, by się przekonać, czy jest to sen, czy też rzeczywistość może? Puls uderzał nierówno i bardzo gwałtownie. Przyszło jej wtedy na myśl, iż najlepszym sposobem przywrócenia umysłowi sprawności działania jest orzeźwienie się jakimś napojem. Wyciągnęła więc rękę ku szklance, która stała na kryształowej podstawie, lecz wtedy widziadło uczyniło ruch cichy, lecz bardzo gwałtowny i Walentyna uczuła jakby uściśnienie ręki.
Tym razem złudzenie, albo raczej rzeczywistość, przewyższyła wszystko, czego do tej chwili doświadczała Walentyna. Zadrżała cała.
Uściśnienie dłoni widziadła nie pozwoliło Walentynie sięgnąć po napój; cofnęła więc zwolna rękę.
Wówczas widziadło, które mimo wszystko zdało się być Walentynie raczej opiekuńcze niż groźne, wzięło szklankę, zbliżyło ją do lampy, pod światło zbadało napój, dopiero wtedy podało szklankę Walentynie i przemówiło głosem pełnym tkliwości:
— Pij, dziecię, teraz.
Duch mówił. Walentyna już otworzyła usta do okrzyku.
Nocny gość położył wtedy palec na ustach.
— Pan hrabia Monte Christo! — powiedziała Walentyna do siebie.
— Nie lękaj się mnie — rzekł hrabia — nie dopuszczaj do serca swego niepokoju, i wierz mi, iż jestem twoim przyjacielem. Nie jestem zjawą, ni widziadłem, jestem rzeczywistością, a zwłaszcza, co raz jeszcze powtarzam, jestem twoim przyjacielem.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.