Dzieweczka zadrżała na ten głos, lecz leżała cicho.
— Walentyno! — powtórzono wołanie.
I znowu odpowiedzią na to wołanie było milczenie tylko.
W ciszy tej jednak tem wyraźniej słyszeć było można odgłos kropel jakiegoś płynu, wpadającego do szklanki, z której przed chwilą piła Walentyna.
Panna de Villefort nie była zdolną wtedy do pozostawania dłużej w bezwładzie, mimo niebezpieczeństwa otworzyła nieco oczy i ujrzała przy łóżku jakąś postać, przybraną w białe niewieście szaty, która właśnie była zajęta wlewaniem do szklanki kropel z kryształowego flakonu.
Była to pani de Villefort.
Na ten niespodziewany widok Walentyna zadrżała do tego stopnia silnie, iż zwróciło to uwagę przybyłej, gdyż ta pochyliła się nad chorą. Walentyna zamarła wtedy w trwodze, w mniemaniu, iż teraz uczuje, jak zimne żelazo wbija się jej w serce. Pani de Villefort uznała jednak najwidoczniej, iż ostateczność ta nie jest jeszcze nieodzowną, i po chwili nadsłuchiwań, — oddaliła się cicho.
Parę chwil martwej ciszy, potem delikatny skrzyp drzwi bibljoteki... i hrabia znów stanął przy łożu.
— Widziałaś? — zapytał.
— Tak jest, niestety!
— I poznałeś?
— O tak!... Lecz wolałabym umrzeć raczej, aniżeli dożyć takiej chwili.
— Wolałabyś więc umrzeć, nie myśląc o tem, że spowodowałoby to i śmierć Maksymiljana również?...
— Boże Wielki, Boże Miłosierny! — zawołała Walentyna, obłąkana nieomal — więc cóż mam robić, aby ocalić siebie, a więc i jego?
— Walentyno!... ręka, która cię ściga, wszędzie cię znajdzie i w końcu ugodzi śmiertelnie. Garściami złota przekupi twą służbę i śmierć czyhać na ciebie będzie wszędzie i na każdym kroku. Znajdziesz ją nawet w wodzie, którą pić będziesz u źródła, w owocu, jaki zerwiesz z drzewa.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.