wyjęcia złotego koreczka, dobył z niego jednę pigułkę brunatnej barwy, i podał ją Walentynie ze słowami:
— Połknij to.
Panna de Villefort uczyniła to bez jednej chwili wahania się.
— A teraz, dziecię, odchodzę, bo jesteś już ocalona, ze słowami: „do widzenia“.
— Do widzenia ci, przyjacielu Maksymiljana. Ufam ci, jak Bogu.
Monte Christo odsunął się od łoża, nie odszedł jednak zupełnie, lecz czekał u wezgłowia dość długo, aż Walentyna zasnęła mocno. Potem wziął szklankę, trzy czwarte narkotyku wylał do kominka, ażeby myślano, iż chora napój wypiła i postawił szklankę na tem samem miejscu.
Dopiero wtedy wyszedł, rzucając ostatnie spojrzenie na Walentynę, zasypiającą z uśmiechem szczęścia na ustach, pełną nadziei i ufności, a czystą jak anioł, który u stóp Stwórcy spoczywa.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.