MAKSYMILJAN.
Gdy Villefort ujrzał na progu nieznajomego, podniósł się ze wstydem, iż go pochwycono na takiej boleści.
Wzrok jego, obłąkany przed chwilą, zajaśniał znów błyskami rozumu i prokurator odezwał się znów przytomnym głosem:
— Kto jesteś pan, który zapominasz, iż nie wchodzi się do domu, w którym śmierć gościła przed chwilą. Zechciej wyjść natychmiast!... Rozkazuję!...
Morrel stał jednak nieporuszony, nie mógł oderwać oczu od straszliwego widoku: tego łóżka i sztywnej, białej postaci na niem spoczywającej.
— Czy zrozumiałeś mnie pan?... Masz wyjść!... zawołał podrażnionym już głosem prokurator królewski, gdy doktór ze swej strony zbliżył się do Morrela, ażeby go skłonić do opuszczenia pokoju.
Lecz ten stał niewzruszenie, na wszystko głuchy, obłąkanym wzrokiem spoglądając na trupa.
Otworzył nakoniec usta, a nawet poruszył niemi parokrotnie, ściśnięta krtań nie wydawała jednak głosu.
Doktór i Villefort spojrzeli wtedy po sobie, a ich oczy zdawały się mówić:
— To człowiek szalony.
Po chwili zniknął, nie upłynęło jednak pięciu minut, jak schody trzeszczeć zaczęły pod wyjątkowym ciężarem, a po chwili Morrel ukazał się ponownie, niosący z nadludzką siłą Noirtiera wraz z jego fotelem.