Starzec dał znak potwierdzenia, zaś Villefort mówił:
— Zna on mnie dobrze i wie, iż na słowie mojem można polegać. Ja zaś dałem mu słowo, iż kara dosięgnie zbrodniarza. Bądźcie też, panowie, pewni i zupełnie spokojni, iż tak właśnie się stanie. Proszę was tylko o trzy dni czasu, nawet sąd wojenny nie załatwiłby się prędzej z tak zagmatwaną sprawą. Po trzech dniach jednak, kara, jaka spadnie na zbrodniarza, przerazić zdoła z pewnością choćby najbardziej zimnych i nieczułych ludzi.
— Czy przyrzeczene to dopełnionem będzie, panie Noirtier? — zapytał Morrel starca, gdy doktór to samo pytanie wyrażał wzrokiem.
— Tak jest — powiedział okiem Noirtier, a w jego spojrzeniu rozbłysła ponura radość.
— Przysięgnijcie więc, panowie — rzekł prokurator królewski — przysięgnijcie, że milczeć będziecie, ulitujcie się nad honorem mego domu!.
Doktór odwrócił się i rzekł słabym głosem: dobrze.
Morrel jednakże wyrwał rękę z dłoni de Villeforta, padł raz jeszcze obok łoża, ucałował zlodowaciałą rękę Walentyny i wybiegł z pokoju.
Jak już wspominaliśmy o tem, cała służba opuściła w popłochu dom de Villeforta. Prokurator królewski widział się więc zmuszonym prosić doktora, aby ten zechciał wziąć na siebie wszystkie zabiegi, jakie są nieodłączne od każdego wypadku śmierci, a zwłaszcza śmierci w tak podejrzanych okolicznościach.
De Villefort udał się wtedy do swego gabinetu, doktór zaś do lekarza miejskiego. Co do Noirtiera, to ten nie chciał odstąpić od swej wnuczki.
W pół godziny potem d‘Avrigny powrócił, prowadząc swego kolegę — doktora. Lekarz umarłych przystąpił obojętnie do zwłok, podniósł zasłonę, okrywającą twarz zmarłej dzieweczki i dotknął powierzchownie, końcami palców jej oczu, uszu i ust.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.