— Niema najmniejszej wątpliwości — rzekł d‘Avrigny z westchnieniem — iż biedne dziecko nie żyje.
— Tak jest — odpowiedział lakonicznie lekarz.
Noirtier wydał głuche chrapnięcie, a oczy jego wyrażały tak straszliwe, tak nieludzkie cierpienie, iż doktór d‘Avrigny zrozumiał niemą prośbę tych spojrzeń i odsłonił raz jeszcze twarz zmarłej dzieweczki, cichą i bladą, podobną do twarzy uśpionego anioła.
Łza spłynęła wtedy z oczu Noirtiera; tym sposobem biedny paralityk wyraził swą wdzięczność zacnemu doktorowi.
Lekarz umarłych wypełnił formularz, zezwalający na pochowanie zwłok i wyszedł pośpiesznie, odprowadzony do drzwi przez d‘Avrigny‘ego.
De Villefort usłyszał przechodzących i stanął we drzwiach swego gabinetu. W paru słowach podziękował lekarzowi, a następnie, zwracając się do pana d‘Avrigny, powiedział:
— Dobrzeby było sprowadzić teraz księdza.
— Najbliżej mieszka — rzekł doktór — jakiś bardzo zacny ksiądz, włoch, czyniący wiele dobrego. Mieszka w sąsiednim zaraz domu. Możeby jego poprosić?
— Doskonale. A tutaj masz oto klucze od drzwi wejściowych i od bramy, ażebyś mógł wchodzić i wychodzić kiedy zechcesz. Księdza zaś wprowadź odrazu do pokoju Walentyny, gdyż ja, doprawdy, zbyt wiele mam na głowie, bym był zdolny czynić zadość formułkom grzeczności. Wytłomacz to mu i przeproś w mojem imieniu.
Gdy d‘Avrigny szedł do kapłana, spotkał go, stojącego przed domem, zbliżył się więc do niego z prośbą, czy nie zechciałby pomodlić się przy zwłokach córki prokuratora królewskiego, zmarłej niedawno.
— Jest już mi wiadome, panie, — odpowiedział kapłan z silnym akcentem włoskim — iż śmierć nawiedziła jego dom. Wiem również, od sług, którzy dom ten przed godziną opuścili, że zmarła była młodą dzieweczką i że na imię miała Walentyna. Już pomodliłem się za nią będąc w swym domu, a teraz uczynić to mogę przy jej zwłokach.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.