fizjognomją żałobną, którą miał utrzymać dopóty, dopóki okoliczności będą tego wymagać.
O godzinie jedenastej wozy żałobne zaturkotały na bruku dziedzińca i ulica św. Honorjusza rozbrzmiewać zaczęta cała szeptami tłumu, chciwego zawsze zarówno radości, jak i smutku bogaczów; tłumu — co biegnie z tą samą ochota na ślub, czy na pogrzeb możnych tego świata.
Powoli zapełniał się salon, w którym spoczywały zwłoki[1]. Pomiędzy innymi, przybyli i nasi znajomi: Debray, Chateau Renaud, Beauchamp, wszystkie znakomitości stolicy, potentaci armij, sądownictwa, literatury, sztuki, giełdy...
Zamówiony krewny stał przy drzwiach i wszystkim nisko się kłaniał. Przyznać należy, iż dla osób obojętnych (a cóż kogo czyjaś śmierć może obchodzić), jest rzeczą nader miłą zetknąć się z osobą niemniej obojętną, stan duszy której nie domaga się bynajmniej kłamliwej fizjognomji, udanych łez, jakie przed ojcem, bratem, matką, żoną... należałoby wycisnąć z oczu.
Przybyli witali się ze sobą, jak w przedsionku teatralnym, łączyli się w grupy, z oddali przesyłali sobie uśmiechy... W jednę taką grupę połączyli się Debray, Beauchamp i Chateau Ronaud, ażeby uniknąć nudy, zabawić się rozmową.
— Biedna panienka! — rzekł Debray, rzucając zwykły frazes litości, do czego każdy z przybyłych czuł się obowiązany — biedna panienka!... taka bogata i taka piękna! Czyżbyś mógł pomyśleć o tem, mój Chateau Renaud, gdyśmy byli tutaj z wizytą, z racji zamierzonego małżeństwa, iż po czterech tygodniach zbierzemy się na jej pogrzebie?
— Zapewne, iż trudno było zrobić takie przypuszczenie — odpowiedział zapytany — znałem ją zresztą bardzo mało. Zdawała mi się być prześliczną, oto wszystko, co wiem o niej. Ale gdzie jest macocha?
— Była tutaj przed chwilą. Wyszła do innych salonów z żo-
- ↑ We Francji niema zwyczaju, by ciał zmarłych wystawiano w kościele. (Przyp. tłómacza)