Lecz Noirtier przeniósł nagle swe spojrzenie na syna i wtedy de Villefort nie mógł znieść błyskawic tych oczu. Zmieniło się może zabarwienie tego spojrzenia, lecz ta sama, co poprzednio, pozostała w nich groźba.
Jakby wzrokiem okularnika przyciągany, de Villefort zbliżać się zaczął do pokoju starca.
W miarę, jak się zbliżał, wzrok Noirtiera potężniał w swej sile, tak iż w końcu de Villefort uczuł się aż do głębi serca wstrząśnięty tym wzrokiem.
W wzroku tym malował się wyrzut, a jednocześnie i groźba straszliwa.
Wreszcie oczy Noirtiera podniosły się ku niebu, jakby przypomnieć chciały synowi złożoną przysięgę.
— Bądź pan spokojny — rzekł de Villefort w odpowiedzi na to spojrzenie — dotrzymam słowa, proszę jedynie o cierpliwość.
Wyrazy te uspokoiły najwidoczniej paralityka, gdyż oczy, pogodne już zupełnie, zwrócił w inną stronę.
De Villefort natomiast rozerwał jednym gwałtownym ruchem kołnierz koszuli i bez słowa poszedł szybko do swego gabinetu.
Zapadł wieczór, potem przyszła noc, spokojna i cicha, dająca ludziom zmęczonym pracą błogosławiony odpoczynek.
De Villefort nie spał, lecz pracował, aż do świtu, to jest do godziny szóstej rano. Nakoniec skończył, akt oskarżenia był wykończony do ostatnich szczegółów. Pan prokurator królewski był z niego w zupełności zadowolony.
Gdy położył nakoniec pióro, odetchnął z ulgą, oparł głowę na poręczy fotela i zasnął, nieludzko wyczerpany. Nie minęła godzina nawet, jak zbudził się, właśnie w chwili, gdy lampa nocna rzucała ostatnie blaski, a jej czerwone światło oblewało jego ręce purpurowymi refleksami, jakby świeżo wylaną krwią.
Wstał wtedy i otworzył okno. Posępna, czarna chmura, grożąca burzą, wisiała ciężko nad domem i nad smukłemi topolami, wystrzelającemi swymi wierzchołkami prosto ku niebu.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.