Chłodne powietrze poranne orzeźwiło umysł Villeforta, przywróciło mu pamięć.
— Nadszedł więc dzień sądu i kary. Miecz sprawiedliwości ma dziś uderzyć wszędzie, gdzie tylko jest wina i winny — powiedział prokurator królewski do siebie — i uderzy!
Rzucił następnie okiem na zasłonięte jeszcze firankami okna pokoju Noirtiera i rzekł w myśli:
— Bądź spokojny, starcze, nigdy nie syty krwi. Stanie się zadość twej żądzy!
I wrócił do biurka, ażeby uporządkować papiery. Dom budził się zwolna; coraz częściej słyszeć się dawało skrzypienie drzwi to tu, to tam... echa stąpań po schodach... zabrzmiał głos dzwonka w pokoju pani de Villefort, wreszcie rozległ się wesoły śmiech dziecięcia.
Villefort zadzwonił również, lokaj wszedł i oddał dzienniki, a następnie przyniósł filiżankę czekolady.
— Cóż to mi przynosisz? — zapytał prokurator — przecież ja tego nie żądałem?
— Jaśnie pani rozkazała przynieść, mówiąc, iż pan mieć będzie dużo pracy dziś w sądzie, powinien się przeto posilić — powiedział lokaj, postawił filiżankę na stole i wyszedł.
De Villefort patrzył czas jakiś posępnie na pieniący się napój, wzdrygnął się, a następnie jedny haustem pochłonął całą zawartość filiżanki, jakby w mniemaniu, iż po spełnieniu tej czynności stanie się z nim coś strasznego, co go uwolni od spełnienia powinności, okropniejszej od śmierci.
Potem powstał, parokrotnie przeszedł się po pokoju, jakby w oczekiwaniu czegoś... Nadzieje okazały się jednak płonne; czekolada okazał się tylko czekoladą, wypicie której nie pociągnęło za sobą żadnych, widocznych przynajmniej następstw i de Villefort znów się wziął do pracy.
Nadeszła godzina śniadania; prokurator nie udał się jednak do stołu.
Po chwili zjawił się w gabinecie ten sam lokaj.
— Jaśnie pani — powiedział — poleciła powiedzieć jaśnie
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.