Edwardek podniósł głowę, spojrzał na matkę, a widząc, iż ta rozkazu nie potwierdza, wziął się znów do obrywania rąk i nóg swym ołowianym żołnierzom.
— Edwardzie, czy słyszałeś, com mówił? — zawołał de Villefort tak ostrym głosem, iż chłopiec aż podskoczył na kanapie — wyjdź natychmiast!
Dziecko, nie przyzwyczajone do podobnego tonu powstało nagle i zbladło, trudno powiedzieć: z gniewu czy z bojaźni?
Ojciec zbliżył się wtedy do niego, ucałował w czoło i rzekł łagodniejszym głosem:
— Moje dziecko, wyjdź zaraz.
Edwardek usłuchał nakoniec i wyszedł.
Pan de Villefort zamknął za nim drzwi, nietylko na klucz, ale i na zasuwkę.
— Boże drogi! — zawołała pani de Villefort, już drżąca cała — co to wszystko ma znaczyć?
— Gdzie pani przechowujesz trucizny, których używasz tak skutecznie? — zapytał sucho i wyraźnie, bez żadnych wstępów, jak sędzia.
Pani de Villefort musiała w chwili tej uczuć to, co czuje skowronek, gdy nad jego łebkiem zasuwają się nici morderczej siatki.
Jakiś głos chrapliwy, głuchy, niepodobny do krzyku, jęku, czy westchnienia, wydarł się z piersi nieszczęśliwej kobiety, odrazu jak trup posiniałej.
— Ja... nie rozumiem twego zapytania?!... — wyszeptała.
— Zapytuję cię — odezwał się ponownie de Villefort — gdzie chowasz truciznę, którą zamordowałaś mojego teścia, margrabiego de Saint Meran przedewszystkiem, a następnie jego żonę i Wawrzyńca, Walentynę wreszcie?
— O cóż ty mnie posądzasz! — zawołała pani de Villefort, załamując ręce.
— Odpowiadaj!
— Czy przed sędzią stoję, czy też przed swym mężem?
— A więc powiem ci, że stoisz przed sędzią. Tak jest — tylko przed sędzią!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.