Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Strasznie było spojrzeć wtedy na tę kobietę, do tego stopnia wzrok jej stał się błędny, pomieszany, a twarz trupio blada.
— O panie!.. panie!.. — jęknęła.
Pani de Villefort chciała coś powiedzieć widocznie, lecz jej ściśnięta obłąkanym strachem krtań nie wydała głosu.
— Zaprzeczenia na nic by się nie zdały zresztą. Nie mogłabyś się wyprzeć tych zbrodni, dokonanych z bezwzględnością szatana, bez cienia uczuć ludzkich. I z taką piekielną zręcznością! Od śmierci pani de Saint Meran wiedziałem, iż w domu mym przebywa truciciel, gdyż zawiadomił mnie o tem odrazu d‘Avrigny. Po śmierci Wawrzyńca, niech mi to Bóg wybaczy, podejrzewałem anioła, świętą dzieweczkę, która nie wiedziała nawet o tem, że grzech na ziemi pleni się, istnieje! Po śmierci Walentyny jednak, już wszystko było mi wiadome! I wiedziałem nietylko ja, lecz wiedzieli również i inni. Ja sam znam dwie takie osoby, którym wiadome jest wszystko. A ilu jest takich, którzy się domyślają? To też wiedz, iż w chwili tej stoisz nie przed mężem, lecz przed sędzią!
Pani de Villefort przysłoniła twarz rękoma.
— Panie — rzekła — nie dowierzaj pozorom.
— Aż tak podłą więc jesteś! — zawołał de Villefort. — Niema w tem nic zresztą dziwnego, ponieważ miałem możność przekonania się niejednokrotnie, iż ze zbrodniarzy, — właśnie truciciele są najnikczemniejsi. Więc i ty jesteś, musisz być, aż do tego stopnia podłą, iż masz czelność zaprzeczać, aczkolwiek miałaś dość siły i odwagi, by patrzeć suchemi oczyma na śmierć trojga ludzi, w tem dwóch starców i jednej niewinnej dzieweczki, twoją ręką pomordowanych!
Pani de Villefort załamała ręce i padła przed mężem na kolana.
— Widzę, iż się przyznajesz. Jednak przyznanie się do winy w ostatniej uczynione chwili, gdy już zaprzeczać nie sposób, nie zmniejsza w niczem kary!
— Kary? — zawołała pani de Villefort — kary, powiadasz panie!...