zerwowane dla publiczności, wypełniły się po brzegi uprzywilejowaną publicznością, tak, iż sala robiła wrażenie salonu jakiegoś ambasadora, czy księcia krwi.
W dniu tym pogoda była wymarzona, jaka się czasami zdarza jesienią, która nam wynagradza zbyt krótkie dni lata i wiosny, chmury, jakie pan de Vilefort widział zrana, zasłaniające wschód słońca, rozproszyły się jakby pod działaniem sił czarodziejskich i dały dzień jesienny piękniejszy od wiosny, bo już może ostatni przed zimą.
Beauchamp, jeden z królów dziennikarstwa, a jako taki, znajdujący wszędzie zarezerwowane dla siebie miejsce, lornetował wszystkich na prawo i na lewo, to też spostrzegł natychmiast Chateau Renaud i Debraya, którzy z łaski policjanta dostali się na salę.
— Zobaczymy więc niezadługo naszego przyjaciela — rzekł pierwszy dziennikarz.
— A zobaczymy, niestety, jaśnie oświeconego księcia! — odpowiedział Chateau Renaud. — Niech wszyscy djabli wezmą tych z za morza i z za gór przybywających „arystokratów“!
— I jakich, w dodatku! Jego protoplastów znaleźć można w „Boskiej Komedji“ przecież.
— Będzie zapewne skazany na śmierć?... Jakie jest twe zdanie co do tego? — zapytał dziennikarza Debray.
— Mój kochany — odpowiedział Beauchamp — to ja raczej powinienbym się ciebie o to zapytać. Przecież ty lepiej, aniżeli my, dziennikarze, znać możesz nastroje sądownictwa. Widziałeś się zapewne z prezesem sądu? Cóż on mówił?
— Zadziwi cię z pewnością jego zdanie w tej sprawie. Powiedział, że sprawa Benedykta, jedynie dzięki ubocznym okolicznościom nabrała tak wielkiego rozgłosu, zaś w gruncie rzeczy jest nader zwyczajna, zaś sam Benedykt nie jest bynajmniej jakimś na wielką miarę zbrodniarzem, lecz tylko bardzo przeciętnym sobie łotrzykiem i niczem więcej, zręczniejszym jedynie od innych.
— E, to wygląda mi na zdanie snoba... — rzekł Beauchamp
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.