lejno: łapki, skrzydełka, łepek. On to, według twierdzeń służących, miał otruć panią de Saint Meran i Wawrzyńca, bo byli starzy i brzydcy, a następnie Walentynę, bo ta mu nie pozwalała przychodzić do pokoju dziadka, którego lubił szczypać po rękach.
— Lecz skąd mógłby wziąć truciznę? — zapytał Debray!
— Czy ja wiem?... Z laboratorjum swej matki, być może!
— Mój kochany — odezwał się Chateau Renaud — mógłbym przysiąc prawie, iż nie wierzysz w najmniejszej mierze temu wszystkiemu, co nam tu opowiadasz. Lecz cóż to?... i hrabiego de Monte Christo niema tutaj?
— Trudno się temu dziwić! Ma on tej całej sprawy aż nadto u siebie w domu. Naprzód policja nie dawała mu spokoju, teraz znów okazało się podobno, że ci panowie Cavalcanti, jego podeszli najwięcej, przedstawiając mu pofałszowane listy i przekazy.
— A czy nie wiesz, panie Chateau Renaud — zapytał Beauchamp — jak się też miewa pan Morrel?
— Już trzy razy byłem u niego, lecz nigdy go nie mogłem zastać w domu. Jego siostra mówiła mi jednak, iż czuje się on najzupełniej dobrze.
Wtem dał się słyszeć głośny szmer w przyległych pokojach, coraz bardziej zbliżający się, a po chwili woźni, otwierając drzwi, obwieścili uroczystym głosem:
— Sąd idzie!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.